top of page
Joanna Kumela

Francuska frytka marzy, by zostać pisarką

Grzane ciemne piwo z korzenną nutą. Właśnie na nie czekam. Moje wyobrażenie o pisarzach jest takie, że mają swoje ulubione miejsca, gdzie przychodzą i piszą. Ja takiego jeszcze nie mam, ale tłumaczę to faktem, że nie nazywam siebie jeszcze pisarką.


Zatem będę testować miejsca, aż wybiorę ulubione. A może każdy rozdział powieści o urokach i uroczyskach codzienności napiszę w innym miejscu? Tego jeszcze nie wiem. Nie mam zbyt dużego wyboru na podorędziu (cóż za dziwacznie piękne słowo)… Prowincja rządzi się swoimi prawami. Ale muszę moja lokalna małą ojczyznę pochwalić, bo w ubiegłym roku jak grzyby po deszczu wyrosły nam miejscówki: dwie kawiarnie i Biedronka.


Raczej nie widzę siebie piszącej eseje w zakamarkach tej ostatniej, chociaż na pewno byłby to chwytliwy blubr: powieść napisana przy lodówce z mrożonkami, gdzie Joanna podjadała sushi i spędzała tam długie godziny…

Zatem siedzę dziś po raz pierwszy w kawiarni, ale jakiej! Piernikowej! Nawiązuje do niemieckich tradycji mojego miasteczka, o czym jeszcze będzie głośno niebawem, ale to nie mój temat i nie moja książka.


Jednak bardzo wyczekiwana.


Gdy byłam tu rano, wypatrzyłam sobie stolik. Jest lekko za ścianą, z widokiem na wejście, przykryty obrusem w kwiatki, ze świeczką, słychać gwar na kuchni, gdzie wypiekają się bajeczne pierniki, ale w chwili obecnej jestem jedyną klientką. Właśnie wybiła 15.00 i słychać kościelne dzwony. Wszystko płynie swoim spokojnym rytmem codzienności na prowincji.


Zastanawiam się, dlaczego tak mało ludzi „u nas” ma zwyczaj wychodzenia na kawę? Mówię tu o mojej mieścinie, nie o większych miastach. Przecież to jest piękny zwyczaj! Można wyjść z kimś, ale można też samemu, z książką, papierem listowym albo komputerem?


Gdy podróżowaliśmy po Czechach, było to naturalne, że w dzień wolny nas sąsiedzi ruszali do swoich ulubionych lokali, by porozmawiać i napić się jakichś naparów lub po prostu piwa. „U nas” ta ospała część społeczeństwa może poszła raz, wszyscy stwierdzili: drogo i siedzą w domach. Brakuje mi gwaru, wpadania na znajomych i sąsiadów, rozmów, ale też ciszy i przelewania myśli na papier. Może to ja powinnam stać się trendsetterką miejsc i pojawiać się tu od czasu do czasu? Zwłaszcza, że się rozsmakowałam, nie w tym piwie, chociaż jest dobre ponad miarę, ale w miejscu, wystroju i czasu dla siebie – to ostatnie przede wszystkim!


W Czechach, było to bodajże w Ołomuńcu, trafiliśmy na herbaciarnię, w której obsługa chodziła w indyjskich spodniach, na boso. Wybór herbat dobijał do setki, cała jedna ściana była pełna szufladek z magicznymi mieszankami. Było kilka sal, ale był tez pokój wyłożony materacami. W Polsce, w dużym mieście, takie miejsce by się pewnie utrzymało, ale w mniejszych, a Ołomuniec do takich należy, pewnie nie. Więc czego czeskiego nie ma w naszej mentalności?


W Pardubicach trafiliśmy na objechaną kawiarnię, cieszącą się tradycją prawie stuletnią. Była napchana gadżetami i w poniedziałkowy poranek z trudem udało nam się upolować stolik.

Mój przyjaciel z Indii chodzi do kawiarni i pisze opowiadania, robi to regularnie. A ja nigdy nie próbowałam, aż do dziś! I wiecie co, podoba mi się! Jest to miła odskocznia od pisania w łóżku lub przy stole obiadowym.


Mam tu na mojej prowincji zaprzyjaźnioną agroturystykę, nazywa się Dom nad Srebrną Rzeką. Jest tam na poddaszu jeden pokój, w którym też kiedyś zamierzam zasiąść na długie godziny… Sam właściciel mówi, że upodobali go sobie pisarze. Małe biureczko, ciężka zasłona przy okienku z widokiem na rzekę, prowansalskie kolory wystroju i drewniany szkielet, pamiętający dawne czasy. Bajka.

Wymaga to jednak większej logistyki wyrwania się z domu, może wiosną pojadę tam rowerem. Procesy te będę nazywać łapaniem inspiry i drżeniem duszy do wypracowania statusu pisarki. Nie wiem, na ile się to spełni, ale zabawa będzie przednia!


Mamy jeszcze zajazd, który jest restauracją, barem i potańcówką, chociaż na nowo musi wypracować sobie te statusy, gdyż długo był zamknięty i ludzie już nie wrócili. Jest jeszcze jedna kawiarnia, prowadzona przez młodych ludzi, w której też jest fajny klimat a do tego można wyjść z książką, bo mają półkę bookcrosiingową.


Może wielu ludziom zda się to dziwne, jak można funkcjonować na tak małej przestrzeni. Można, ma to swoje uroki w moich felietonach będę pisać, gdyż chcę was zarazić zachłannością i radością życia, z każdego miejsca, w którym się znajdziecie! Ja zatoczyłam koło, zbierając różne wrażenia, wracając do rodzinnej miejscowości, gdzie założyłam rodzinę, mam cudowną Córeczkę i cieszę się z tego wyjścia do jednej z dwóch kawiarni, jak ptaszek, który znalazł francuską frytkę. L’a vie es belle!


Zdjęcie autorstwa: Daria Shevtsova z Pexels

 

Joanna Kumela - absolwentka poznańskiej ASP, miłośniczka podróży, kawy, książek i fotografii. Postmodernistyczna kolekcjonerka wrażeń, myślicielka wizualna, która tworzy - głównie do szuflady, onieśmielona światem, który z pewną dozą wrażliwości stara się odkrywać każdego dnia.

bottom of page