top of page
  • Michał Rudy

Mikrodosing

Puk puk puk. Po czym pauza. Chwila ciszy. Po czym kroki. Szur szur szur. Nie spieszył się, stóp nie podnosił zbyt wysoko. - Kto tam? - warknął. - To ja, otwórz – mój głos z drugiej strony był bardziej dźwięczny. Coś poruszyło się za drzwiami, w oknie Judasza łypnęło czujne oko. Dał się słyszeć chrzęst zamka i spuszczanego łańcucha. Uchylił drzwi i zasłonił przymrużone oczy, chroniąc je przed wizytą światła. Zarost i oddech. Taki z wczoraj, ale nie, że jakoś bardzo. Staksował mnie wzrokiem, jakby sprawdzając, czy ja to ja, no i tak, to ja byłem. I mówię:

- Cześć. Co słychać? - Uśmiecham się, jak tylko mogę. - Stare kurwy nie chcą zdychać. Wchodź. - Zrobił miejsce w drzwiach. - A młode nie chcą dawać. - Od lat na przywitanie ten sam dowcip, a ja od lat nie mogę się nauczyć, żeby mu się tak łatwo nie podkładać. Męska szowinistyczna świnia. I nawet o tym nie wie. Pewnie nie czytał dziś Katarzyny Wężyk w Wyborczej. Pewnie nie czytał w ogóle. Wszedłem. Pokój ten sam, co zwykle, półmrok, pół-burdel, puste butelki i opakowania po pizzy. Niepościelone łóżko, stolik, dwa fotele, kilka obrazków na ścianach, wiszą krzywo na krzywych ścianach, i ciemne zasłony w oknie. Telewizor. - Siadaj – wskazał gestem staromodny fotel z wysokimi podparciami, przykryty jakąś narzutą, a w zasadzie kocem w kratę, czerwono-ciemną. Wzdrygnąłem się na samą myśl, podniosłem koc i wytrzepałem go, usuwając armię okruszków i sierści. Nie, przepraszam, sierść nie chciała zejść. Ułożyłem, poprawiłem, wygładziłem, siadłem, kładąc wcześniej na stole siatkę z zakupami. - Zakupy ci przyniosłem. - A dziękuję. Połóż na stole. – Krzyknął do mnie z kuchni, a w zasadzie z takiej wnęki kuchennej, tak, że było go widać trochę, jak się krząta, jak starym wypłowiałym pantoflem, prawie przydeptuje sobie zwisającą połę szlafroka. Nalewał wody do czajnika, stukał szafkami w poszukiwaniu herbaty, organizował kartki na cukier, i już gdy miał nadepnąć ten zwisający szlafrok i wywinąć mistrzowskiego orła, ten szlafrok nagle podskakiwał, jakby tańcząc, z lekkością usuwał się spod nacierającego pantofla, jakby jakaś magiczna siła nad nim czuwała, jakiś Anioł Niewywijania Orła czuwał nad Starym. - Położyłem. - Piwo czy herbatę pijesz? Robię ci herbatę, bo wiem, że przed południem nie pijesz. - Tak, dziękuję, że pamiętasz. Herbata ok. - A ja się piwa napiję, he he, nie masz nic przeciwko? - Udawał, że pyta. - Nie, nie mam – odparłem smutno, bo miałem przeciwko bardzo dużo. Pyk. Elektryczny czajnik wyłączył się. Siorb nalewanej wody, szur, cukru garść, dzyń, metal o szkło, łyżeczka fruu.

- Proszę – położył przede mną parującą szklankę i usiadł. Pssst. Kapsel od puszki. Wziął kilka łyków i westchnął. Krople złotego trunku spłynęły mu po ciemnej gęstej brodzie, przeplatanej gdzieniegdzie siwizną. - To już miesiąc. - Zagaiłem niepewnie. - I co, że miesiąc - spiorunował mnie wzrokiem - po toś tu przylazł, żeby mi takie wypominki robić? Po coś tu przylazł? - Wyprostował się w fotelu, po czym znowu opadł. - Spokojnie, niczego nie wypominam, martwię się po prostu. - To się nie martw, wszystko jest dobrze. Daję radę. Lepiej pokaż, co mi tam przyniosłeś. - To co zwykle, to co chciałeś – lekko zbił mnie z tropu tym swoim wybuchem. - A Kowida nie przyniosłeś? Lepiej, żeby nie, he he. - Sięgnął po pilota. - Nie, nie włącz… - jęknąłem błagalnie, ale nim zdążyłem zaprotestować, dźwięki porannego serwisu wypełniły przestrzeń. „… w zaistniałem sytuacji w obozie rządzącym rozważana jest opcja ominięcia Senatu. Rzecznika Praw Obywatelskich miałby zastąpić niezależny, apolityczny komisarz. W kuluarach mówi się, że kandydatem na to stanowisko zostanie poseł Prawa i Sprawiedliwości, znany między innymi z forsowania ustawy o całkowitym zakazie aborcji, Pan Ba...” - Niezależny apolityczny komisarz! Kurwa, ja pierdolę. Jebane pisiory, agenci Putina – wyłączył. - No dzięki. Po co tego w ogóle słuchasz? Widzisz, co ci to robi? - Nie odpowiedział. Tylko poczerwieniał trochę. I żyłka mu skacze, o tu, taka tętnicza, na szyi. - Bo ja naprawdę się martwię, co z tym krajem. Ja przeżyłem komunizm, ja nie chcę, żeby wrócił, a te chuje to takie komuchy, tylko bardziej tępe, zachłanne i zakłamane - odpowiedział jednak, a ja nie wiem, czy chciałem słyszeć tę odpowiedź. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Ale wstałem, bo jakoś trudno mi się siedziało. Podszedłem do okna i uchyliłem storę. Spojrzałem niepewnie w jego stronę. Na pomarszczonej twarzy widać było wysługę lat. Patrzył w pusty kąt, trochę nieobecny. Piękna kiedyś twarz nie emanowała już takim blaskiem, jakby zszarzała. Jak wszystko dookoła niego zszarzało. Jakie to piękne. - Kto nas tu dziś opowiada, co? - Ocknął się nagle. - Jak… co… jak to, kto nas opowiada, o czym ty… - naprawdę mnie zaskoczył. - No... ktoś to pisze... to, co tu się teraz dzieje. Wiesz kto to? - Patrzył na mnie szarą twarzą, która nagle nabrała kolorów. Patrzył wyraźnie, a ja wiedziałem, że nie żartował. Im bardziej on nie żartował, tym bardziej ja czułem dreszcz niepokoju, który biegał mi po kręgosłupie. - Ktoś to tu pisze, że ja tu w szlafroku nadużywam alkoholu, a ty mnie odwiedzasz i gadamy o niczym i o wszystkim, bo ja coś straciłem, ty coś tracisz, każdy kiedyś straci. I ja chcę teraz już wiedzieć, kto to jest. KTO NAS TU OPOWIADA!? - Nie wiem, ale myślę, że powinieneś odstawić alkohol. - Powiedziałem twardo, udając, że we mnie tylko spokój. - I skończyć ten eksperyment z grzybkami! To nie na twój wiek! Słyszysz w ogóle, co ty gadasz? O jakimś opowiadaniu? Że ktoś tu coś pisze? Jezu, teraz to już naprawdę się martwię. - Jak ty nic synek o życiu nie wiesz. - Opadł na fotel z westchnieniem. Pociągnął długi łyk i uśmiechnął się. - No to skąd wiesz, że to opowiadanie, he? - postanowiłem zagrać w tę jego grę. - Może to post na Facebooku? Ludzie teraz już nie piszą opowiadań, tato, tylko posty. Nawet dziennikarze już tylko posty piszą. I tłitują. Ogarniasz to? - Nieprawda synek, tam popatrz, czytałem wczoraj, Katarzyna Wężyk pisała. I co synek, głupio ci, i kto tu nie ogarnia. - Spojrzałem. Rzeczywiście, w kącie leżała sterta gazet. Niektóre nawet wyglądały na przeczytane. - A o mikrodosing się nie martw, to całkiem bezpieczne i bardzo dobrze mi robi. Układa mi w mózgu. I nie mam przez to tej depresji skurwysyńskiej. A to nie łatwo nie mieć depresji teraz. W tym wszystkim, co się dzieje. - Tato, wystarczy, że telewizor wyłączysz i już nie masz połowy tej depresji! A nie psylociby wpierdalać! - Synek, uważaj. - Spojrzał na mnie i zatrzymał to spojrzenie odrobinę dłużej. To wystarczyło. Będę uważał. - To już miesiąc, jak jej nie ma, a ja codziennie na spacer z nią wychodzę. - Spojrzał w stronę przedpokoju. Wisiała tam taka smycz wysłużona. Smycz. Oko mu się zaszkliło, jedno, a potem drugie. Schował twarz w dłoniach. Nie często go takim widziałem. - Nie wiesz synek, jak mnie to boli – westchnął i załkał. A może czkawka to była. Rzeczywiście. Nie wiedziałem, jak bolało. I współczułem. I wybaczyłem mikrodosing. I alkohol. Nie wiem, jak to jest kogoś stracić, bo nikogo jeszcze nie straciłem. Oprócz niego.

留言


bottom of page