Wszyscy znają ten stan, zaraz po obudzeniu, gdy powoli świadomość zastępuje sny. Czasem długo nie otwieramy oczu. Przewrotna bywa ta pierwsza myśl po obudzeniu. Jeszcze bardziej przewrotnie się robi, gdy już zdecydujemy opuścić nasze łóżko. Różne mamy wtedy rytuały. Kawa, łazienka, zdarza nam się spojrzeć przez okno. Pierwszy śnieg zawsze budzi niezdefiniowane uczucia. Nagle świat za oknem znajduje się pod budyniową kołderką. Jest świeżo, niewinnie i jasno. Blask zimy i pierwsze miłe skojarzenia często ustępują flustracji spowodowanej odśnieżaniem samochodu, śliskim chodnikom i nerwowym poszukiwaniem rękawiczek. Moje osobiste przygotowania do zimy rozpoczęły się już jakiś czas temu. Słońca jesiennego nie było zbyt wiele, dlatego nie uchwyciłam zbyt wielu kadrów kolorowych liści. Udało mi się nazbierać dziecku kasztanów, które trzyma w pudełku po chusteczkach. Te się przydają, bo katary wpisane są w szarość następującą po złotej jesieni. W tej szarości odkryłam inspirację. Zaczęła się zapachem mokrych liści, gdy szłam wzdłuż rzeki. Intensywność zapachu wzbiera się, gdy wejdzie się na początek szlaku prowadzącego w góry. Jest tam mała grota, w której stoi figura Matki Bożej, pamiętająca czasy niemieckie. Poznałam panią, która opiekuje się tym miejscem, opowiedziała mi niesamowitą historię. Lubię tam się zatrzymać. Posłuchać strumienia, pooddychać niepowtarzalnym zapachem jesieni, omijać kamienie, spacerując po wyściółce z liści… Zatem jest szaro, a ja poluję na mojej prowincji na kadry. Ktoś mógłby powiedzieć, że przespałam sezon. Ale mój zmysł estetyki lubuje się w czarno-białej tonacji i wyzwaniu, by znaleźć coś niepowtarzalnego w… pustce? Moja codzienna trasa spacerowa ma kilka wariantów. Pcham wózek z moją M. i rozglądam się, gdy ona śpi. Odkryłam, że wystarczy spojrzeć w górę, by spoty bezlistnych gałęzi pokazały nam swoją sąsiedzką magię. Kałuże zazwyczaj coś odbijają, wręcz zdają się nie być przypadkowymi plamami wody ulokowanymi na drogach. Cienie intensywnego słońca, które zaszczyca czasem swoją obecnością, są tak ulotne, że trzeba szybkości, by je złapać. Są jak motyle. Na rzece pojawiły się łabędzie. Dumne, rodzinnie z młodymi pływają ciągle w tym samym miejscu. Kiedyś, dawno temu, po tamtej stronie rzeki była plaża. Ludzie kąpali się w rzece, czasy były inne. Moja Babcia Hania opowiadała mi, jak rozbijały się tam cygańskie tabory. Palili ogniska koło kolorowych wozów… to wspomnienie, nie moje przecież, tak mocno wryło mi się w pamięć, że kiedyś opowiadałam je jako swoje. Moja przyjaciółka zwróciła mi uwagę, że przecież nie mogę tego pamiętać, że to wymyśliłam. Aż zapytała swojej mamy, która potwierdziła, że nie są to moje obrazy z przeszłości, ale miało to miejsce. Tam, nad rzeką, zanim nadeszła szarość i zapach mokrych liści, obozowali całe lato, rok w rok. Każdy szuka miejsca na przezimowanie. Ja łapię kadry i zbieram je w katalogu. Może moje wspomnienia z czasem staną się obrazami kogoś innego. Może kiedyś pierwszy śnieg będzie miał jakiś zapach, może będzie go tak mało, że pozostaną tylko obrazy na fotografiach. Na moich łapię preludium zimy, a od dziś, w ramach rytuału, pierwsze spojrzenia będę kierować za okno, licząc, że zdołam zdefiniować to nieuchwytne uczucie, które spowoduje biały puch w górach i na podwórku.
Joanna Kumela - absolwentka poznańskiej ASP, miłośniczka podróży, kawy, książek i fotografii. Postmodernistyczna kolekcjonerka wrażeń, myślicielka wizualna, która tworzy - głównie do szuflady, onieśmielona światem, który z pewną dozą wrażliwości stara się odkrywać każdego dnia.